Po prostu zapraszam...
X

captcha

Bogdan Zdrojewski #1Bogdan Zdrojewski #2Bogdan Zdrojewski #4

Kultura Narodowa czy „narodowa”?

2022-01-4

eatr im. Juliusza Słowackiego postanowił się „unarodowić”. Rozpoczął procedurę pozyskania Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego jako instytucji współprowadzącej. Po premierze „Dziadów” Mai Kleczewskiej, na kilka dni przed końcem roku, dowiaduje się jednak z mediów, że nie będzie instytucją współprowadzoną. Winne „Dziady” i twarda w nich weryfikacja aktualnej, smutnej rzeczywistości - podzielonej Polski, wojny polsko – polskiej… ? To tytułem wstępu.

Jestem dość ortodoksyjnym przeciwnikiem tzw. „współprowadzeń” instytucji kultury. Byłem posłem sprawozdawcą projektu ustawy wprowadzającej taką możliwość i doskonale pamiętam cel tej inicjatywy. Chodziło o wyjątki, przypadki szczególne, będące nieplanowanym, niezamierzonym efektem reform samorządowych. Zdarzało się, że w powiecie ulokowano instytucje kultury z kosztami zbliżonymi do dochodów samego organu założycielskiego (np. Pałac rodu von Hoym w Brzegu Dolnym). Z czasem wyjątek stał się niestety nie „furtką”, ale wielką „bramą” do rozmaitych ambicji pozyskiwania MKiDN jako współorganizatora. Przyczyn było przynajmniej kilka:
- uzyskanie dodatkowych środków finansowych,
- podniesienie rangi instytucji,
- pozyskanie patrona,
- ochrona status quo samej instytucji, kadry,
- poprawienie samopoczucia władz lokalnych,
- prestiż.

Efektów ubocznych zaś, znacznie więcej:
- rozmycie odpowiedzialności,
- wprowadzenie nowego elementu rywalizacji wśród samych organizatorów,
- wyścig o „unarodowienie” wbrew logice, zasługom, pozycji,
- ubezwłasnowolnienie wielu organizatorów,
- powiększona trudność w rzetelnej ocenie pracy samej instytucji,
- mnogość konfliktów personalnych,
- często fatalne skutki finansowe (łamana dyscyplina finansów publicznych).
To u nas. A w Europie? Pamiętam warunek objęcia szefostwa Filharmoników Berlińskich przez Simona Rattle, by ci pozostali instytucją samorządową. Wiemy, że przewodniczącym zarządu La Scala jest burmistrz Mediolanu, a nie premier czy prezydent Włoch. Wielu instytucjom chwały przynosi nazwa np. „Staatsoper”.
W dużym skrócie - im mniej państwa w kulturze tym lepiej dla niej samej. MKiDN powinno odpowiadać za jedną operę (Operę Narodową), jedną bibliotekę (Bibliotekę Narodową), z racji tradycji – za dwie sceny teatralne (w Warszawie i w Krakowie - za Teatr Stary) i ściśle określoną ilość instytucji muzealnych. Polityka kulturalna powinna zaś być realizowana przez określone instytucje i transparentną politykę grantową. Im większa ilość organizatorów, tym większe bogactwo i różnorodność i autonomia artystyczna.
Nie ma formalnych przeszkód, by Minister Kultury pomógł finansowo Teatrowi im. Słowackiego. Jednak nie musi i nie powinien być jego organizatorem. Zarządzanie w kulturze to zdecydowanie trudniejsze wyzwanie niż w biznesie, gdzie prostym weryfikatorem jest zysk. W kulturze ważnych jest wiele elementów: publiczność, trudno mierzalna wartość artystyczna projektów, empatia, wrażliwość na zjawiska wykluczeń, negacja zachowań oportunistycznych, gotowość do eksperymentów, artystycznych prowokacji. Generalnie, większości tych atutów w kulturze władza nie lubi. Przeważnie się ich boi. A przecież - w najlepszym wydaniu - mogą one być dla kondycji państwa zbawienne.
Współprowadzeniami wiele instytucji „zabito” (Teatr Polski we Wrocławiu), wiele uniesiono do rangi instytucji państwowych, pomimo niespełniania podstawowych warunków ustawowych. Dla zasłużonych zbudowano liczne klincze personalne, blokujące ich rozwój. Wzajemne szantaże kilku organizatorów (prezydenta, marszałka, ministra) oznaczają przeważnie stagnację, z bardzo wysokimi kosztami trwania.
Nazwa, przymiotnik, prestiż, pieniądze?
Historia instytucji „narodowych” z nazwy jest prosta. Pierwsze Muzeum Narodowe było w Krakowie (od razu „narodowe”, od 1879 r.), drugie - w Warszawie (powstało wcześniej, ale „narodowe” zostało w 1916 r.), w kolejnych latach doszły jeszcze instytucje w Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku, Kielcach, Szczecinie. Nie zawsze nazwa „narodowe” wiązała się z „przynależnością” do kompetencji MKiDN. Na ponad 120 muzeów rejestrowanych (Państwowy Rejestr Muzeów), jedynie skromna część posiadała w ministerstwie organizatora.
By pokazać złożoność procesów, warto przypomnieć, że krakowskie Muzeum - od razu „narodowe”, zawdzięcza swój początek prywatnym darowiznom, w tym Henryka Siemiradzkiego „Pochodnie Nerona”. Na marginesie - ciekawe jest, że podobny dar, przekazany narodowi przez Izabelę Czartoryską, postanowiono odkupić. Ale nie naród podejmował tę decyzję, choć za nią zapłacił…
Bywało też tak, że muzeum narodowe z nazwy, nie podlegało MKiDN, lecz samorządowi. Ale i nazwa instytucji mogła czasami budzić zaskoczenie (Muzeum Narodowe Rolnictwa, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej). Dlaczego jedna „ziemia” jest bardziej „narodowa” od innej? Warto dodać, że np. Muzeum Wojska Polskiego, choć wyraźnie „polskiego” i w gestii MON, nie ma w nazwie „narodowe”.
By dalej nie pastwić się nad złożonym losami „Unarodowień”, wrócę do przynależności organizacyjnej i odpowiedzialności finansowej. Pominę przykłady losów, statusu, autonomii NY Museum of Modern Art czy J. Paul Getty Museum w Los Angeles (nie ubiegały się o „unarodowienie”), bo to przecież USA. Ale również w naszej Europie nie do pomyślenia jest, aby przyjmować z założenia, że gdy „państwowe” to lepsze, wartościowsze, ważniejsze. Bywa po prostu różnie.
Zabiegi o „unarodowienie” z nazwy i wprowadzenie MKiDN do współprowadzenia mają dość krótką historię. To zaledwie kilkanaście lat. Zabiegi prowadziły zespoły taneczne (Śląsk i Mazowsze), opery (w tym warszawska kameralna), teatry (zbyt liczne, by je wymienić), a także małe instytucje kultury i skromne muzea.
Umacnianie roli państwa w instytucjach artystycznych, muzealnych to dowód na centralistyczne ambicje. Zabiegi, by być upaństwowionym, unarodowionym to raczej wynik kompleksów, ale też innych słabości. Często nie zawinionych. Kraków nie stać na kompleksy. To nasze źródło dumy.
Teatr im. Słowackiego popełnił błąd. Nie powinien występować o patronat MKiDN. Jest sceną „narodową”, bez „narodowego” organizatora. „Narodowy” - dorobkiem! Jestem przekonany, że ta bardzo zasłużona scena wyjdzie z tego doświadczenia wzmocniona. A ministerstwo odmawiając współprowadzenia, potwierdzi wsparciem finansowym, że to ważny adres na mapie kulturalnej Polski.
P.S. Tekst jest niezwykle skrótowym odniesieniem do konkretnego przypadku. Z oczywistych powodów musiałem zastosować niezbędne uproszczenia.
Tekst opublikowano również w serwisie NaTemat.pl.

« powrót

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.