2016-07-13
Niespodzianek praktycznie nie było. Poprzedni szczyt w Walii był o tyle przełomowy, o ile nadzwyczajna sytuacja po aneksji Krymu tego wymagała. Spotkanie w Warszawie w głównej mierze jedynie potwierdziło poprzednie ustalenia, akceptując sformułowane wówczas oczekiwania, zwłaszcza strony polskiej. Skąd więc się biorą tak rozbieżne oceny i komentarze?
Przypomnę najistotniejsze:
Premier Beata Szydło: Wydarzenie, które przejdzie do historii... Szczyt, który narysował nową mapę światowego bezpieczeństwa, a Polska osiągnęła wszystkie cele.
„New York Times”: Pęknięcia w jedności NATO stają się coraz większe.
Szef MSZ Niemiec Frank-Walter Steinmeier: Czas zakończyć bezsensowne „machanie szabelką” i prowokowanie Rosji.
Al Jazeera: Spotkanie w Newport było ważniejsze, bo to tam padł sygnał powrotu NATO do swych korzeni.
Minister Antoni Macierewicz: Wydarzenie, na które czekały pokolenia Polaków.
„Financial Times” zwrócił uwagę na ogólność rozmaitych wypowiedzi europejskich przywódców, a także pojawiający się nurt postulatu prorosyjskiego dialogu.
Szef MSZ Litwy Linas Linkievivius o osiągnięciach szczytu: „lepsze to niż nic!”.
W jednym wszyscy byli zgodni – wybór miejsca i organizacja bez zarzutu. Faktem natomiast jest, że w przypadku takich spotkań to raczej norma niż wyjątek. Szczyt w Warszawie nie był nadzwyczajny. Nie skończył się też rewolucyjnymi konkluzjami. Nie był też ani historyczny (jakby chciała pani premier Szydło), ani przełomowy (jak twierdził minister Błaszczak), ani także szczególny dla nas Polaków (jak sądził minister Macierewicz). Kluczowe opinie wyrażone zostały przez prezydenta Obamę i to zarówno w oficjalnych wystąpieniach, jak i podczas spotkań zamkniętych i nieformalnych. To przywódcy USA zawdzięczamy negatywną odpowiedź na propozycje skracania dystansu wobec Rosji. To także Barack Obama odrzucił rozmaite sugestie dotyczące osłabiania nuklearnego potencjału NATO. Niestety sposób potraktowania właśnie tego polityka przez nasze media publiczne, a zwłaszcza jego uwag odnoszących się do stanu naszej demokracji, przekształca szczyt w kolejny ważny moment podważania naszej solidności, przewidywalności, a przede wszystkim wiarygodności.
Szczyt NATO w Warszawie zawdzięczamy wieloletniej pracy, zmierzającej do traktowania Polski w sojuszu NATO i UE, niezwykle poważnie. Na to składały się wysiłki kilku ministrów spraw zagranicznych, premierów i także kilku prezydentów. Ważną rolę odegrała grupa wysokich oficerów, zwłaszcza tych mających kontakt z dowództwem NATO-wskim. Z informacją o byciu organizatorem szczytu w 2016 roku wrócił z Newport prezydent Bronisław Komorowski. Na tym szczycie całkowicie pominięty, choć mógł wspomóc nasze wysiłki i poprawić naszą wiarygodność.
Co jednak martwi najbardziej? To że za moment możemy pozostać wyłącznie sami z sobą. Uprawiana na użytek wewnętrzny rządowa, a właściwie partyjna propaganda, niestety ze względu na rozwój sieci cyfrowego przekazu, już sieje spustoszenie i na naszym kontynencie, i w USA. Nie przewiduję zwycięstwa Donalda Trumpa, ani też Marine Le Pen, ale już dziś dostrzegam zwycięstwo taniego populizmu, szowinizmu, ksenofobii i nacjonalizmu. Jeśli do tego dorzucimy bardzo polskie zawłaszczanie historii, manipulowanie faktami i brak sprawiedliwości w oddawaniu honorów tym, którzy na to zasłużyli, to mamy bardzo poważny obraz realnych zniszczeń.
NATO ma dziś dwóch poważnych przeciwników – zewnętrznego i wewnętrznego. Tzw. „łuk niestabilności” to pół świata. Prawie cała Afryka, Bliski Wschód, Rosja, Państwo Islamskie nieposiadające de facto granic, a także np. Korea Północna. Wróg wewnętrzny to przede wszystkim rozmaite partykularyzmy i nieodpowiedzialni przywódcy polityczni. Niestety to także bezkrytyczny odbiór rozmaitych przekazów, często pochodzących z mediów, nie zawsze słusznie określanych mianem „społecznościowych”.
Szczyt NATO przyniósł potwierdzenie ustaleń ze szczytu walijskiego. Będzie w Polsce jeden batalion. Przesadnie mówić o tym „sukces”. Niedocenienie tej decyzji to innego rodzaju błąd. Oczekiwania wobec Europy, aby więcej czasu, miejsca i środków finansowych przeznaczała na obronność, to już kolejne mocne wezwanie z Waszyngtonu. Brak silnej deklaracji wspierania wysiłków Ukrainy na rzecz bezpieczeństwa, a także odsunięcie w czasie deklaracji wobec Gruzji są wiele znaczące.
Najbardziej jednak zmartwiła mnie konferencja prasowa rządu. Przekaz do opinii publicznej, a zwłaszcza brak realnej odpowiedzi na krytyczne uwagi prezydenta Obamy oznaczają jedno: będziemy bardziej osamotnieni i – jak chce prezes PIS – mniej solidarni, ale za to bardziej „suwerenni”. Niestety.
/Bogdanzdrojewski.natemat.pl/