2016-02-17
Tym razem nie o czystej polityce i tracącej dobrą pozycję na świecie Polsce, lecz o przygotowywanym na listopad tego roku otwarciu Domu Historii Europejskiej. O budowie muzeów z racji sporego doświadczenia mogę niemało powiedzieć. W czasie pełnienia funkcji ministra kultury nie tylko polskie muzealnictwo przeszło kluczowe zmiany, ale także udało się pokonać dużo granic, by powstały placówki nowe, a wiele najbardziej zasłużonych zmieniło swoje materialne oblicze.
Fot. European Union
Słuchając Hansa-Gerta Potteringa, przewodniczącego Fundacji Konrada Adenauera i jednocześnie Rady Nadzorującej nowy obiekt muzealny, miałem głębokie przekonanie o skali trudności tego wyzwania. Z jednej strony blisko 50 mln euro na całe przedsięwzięcie (remont obiektu w prestiżowym parku Leopolda, plus wystawa), z drugiej trudna współpraca z ponad 300 muzeami krajowymi, walczącymi o swoją narrację i właściwe wykorzystanie deklarowanych artefaktów. Skoro w samej Polsce spór o historię, określoną narrację, głównych bohaterów może być prawie wojną, to co dopiero z setkami lat historii całej Europy. Już dziś np. Brytyjczycy z podejrzliwością spoglądają na twórcę muzeum, Niemca przecież z krwi i kości, jak i na sens poszukiwania wspólnych korzeni, gdy Unia Europejska trzeszczy, tu i teraz.
Kto znajdzie się w tym zbiorze najważniejszych bohaterów? Napoleon czy jego pogromcy? Ważniejsi będą wodzowie, przywódcy polityczni czy np. Gutenberg czy Szekspir? Na ile pochwalimy się i docenimy siłę kultury i naszych artystów, a na ile władców. Kto bardziej wpływał na to, co dziś odczytujemy jako wspólną historię i europejską tożsamość? Już zresztą podczas dyskusji nad obliczem tej nowej instytucji słychać było poważne mruczenie w poczuciu, że historie narodowe są zdecydowanie ważniejsze i przede wszystkim prawdziwsze.
Dom Historii Europejskiej ma przyjmować nieodpłatnie ponad 350 tys. zwiedzających rocznie. Czas, potrzebny na obejrzenie całej ekspozycji, to minimum 80 minut. Przewidywane są specjalne ścieżki edukacyjne dla najmłodszych i tłumaczenia tekstów na wszystkie oficjalne języki UE. Przewidziano ponad 1300 rozmaitych wizualizacji, kilkanaście filmów ilustrujących historię i blisko 3 tys. artefaktów. Szansę na bycie ilustracją w tej wspólnej historii ma i Fryderyk Chopin, i np. Lech Wałęsa. Ciekaw jestem, jak w obliczu kolejnych "sensacji", odkrytych w piwnicy gen. Kiszczaka, część rodaków będzie reagować na postać naszego noblisty, uwiecznionego we współczesnej, dobrze ocenianej historii Europy.
Wiem, że profesorowie Norman Davies i Włodzimierz Borodziej, uczestniczący w pracach programowych, o polskie akcenty na pewno zadbali. Czy zadowolą wszystkich polskich odbiorców? Nie sądzę.
Tytułowe „Tornado w Brukseli” to dosłowny cytat twórców samej ekspozycji. Wystawa ma bowiem właśnie jak tornado wciągać każdego widza w pasjonującą historię naszego kontynentu, uczyć tolerancji, otwartości, a przede wszystkim pokazywać dzisiejsze zagrożenia i wyzwania. Obawiam się jednak, że wichura nad Wisłą może mieć nieco inny odcień i inne znaczenie.
Wpis opublikowany w serwisie NaTemat.pl
« powrót